W metodyce mojej pracy na pierwszym miejscu jest dźwięk: ten dźwięk, który wynurza się powoli z niebytu, gdy zaczynamy tworzyć się jako życie. Może jest to szum płynącej krwi, może coraz głośniejszy bębenek tętna, głęboki rytm serca matki, w końcu stłumione dźwięki dochodzące z zewnątrz, a potem ich kaskada, gdy rodzimy się i zaczynamy dostrajać się do tego, co wokół.
Na wstępie dobra wiadomość dla czytającego: nie zamierzam dawać w tym miejscu wykładu ani z akustyki, ani z fizyki kwantowej, ani z harmonii, ani też rozbierać na części Traktatu Żółtego Cesarza. A byłoby to całkiem na miejscu, gdy się omawia Muzykoterapię Dogłębną Komórkową, ściśle związaną z zastosowaniem konkretnych częstotliwości dźwiękowych oraz ich rozchodzeniem się w ludzkim ciele, do tego wspartą Tradycyjną Medycyną Chińską (Traditional Chinese Medicine) - TCM.
Myślę, że szkoda czasu na popisy erudycyjne, ponieważ bardziej zależy mi, aby dać bodaj pewne pojęcie i przedsmak tego, jak wygląda praca tymi metodami. Podczas zabiegów rozmawiamy zresztą dużo (o ile ktoś woli rozmawiać, a nie kontemplować własne wnętrze lub po prostu spać) i o dźwięku, i o medycynie chińskiej, i o pojmowaniu różnych stanów zdrowia w jej ujęciu, więc na dłuższe wywody jest miejsce podczas indywidualnych spotkań.
Ogólnie rzecz biorąc sprawa mojej metodyki pracy jest prosta: rozmawiamy, badam puls, język, dobieram kamertony i pracuję nimi, pozwalając pacjentowi zanurzyć się w dźwięku, zagłębić w siebie, spać bądź rozmawiać lub opowiadać; daję także zalecenia dietetyczne, a gdy trzeba, dodaję poza tym elementy poszczególnych metod stosowanych w Tradycyjnej Medycynie Chińskiej.
Ten skrótowy opis metody pozostaje w rzeczywistości dość daleko od indywidualnego przeżycia, związanego z odbiorem dźwięku, a stanowi on centrum, czy też oś stosowanej przeze mnie metody.
Tak więc w metodyce mojej pracy na pierwszym miejscu jest dźwięk: ten dźwięk, który wynurza się powoli z niebytu, gdy zaczynamy tworzyć się jako życie. Może jest to szum płynącej krwi, może coraz głośniejszy bębenek tętna, głęboki rytm serca matki, w końcu stłumione dźwięki dochodzące z zewnątrz, a potem ich kaskada, gdy rodzimy się i zaczynamy dostrajać się do tego, co wokół.
Nie będąc muzykami, w jakiś sposób wiemy, co jest harmonią, a co dysonansem. Jako dzieci z otwartą buzią słuchamy bez końca pięknego konsonansu -zgodnego współbrzmienia dwóch dźwięków, wygrywanego przez kręcącego się bąka-zabawkę lub szorujemy patykiem po płocie, sycąc się zgrzytliwym dysonansem i czując jego destrukcyjne działanie. Potem, w miarę rozwoju naszych zdolności poznawczych, przychodzi ujmowanie dźwięków w systemy – skale muzyczne, tonacje, współbrzmienia pionowe i poziome. Niezależnie jednak od etapu naszego indywidualnego rozwoju, nieprzerwanie towarzyszy nam poczucie, że dźwięk jest wszechobecną częścią tego, co nas otacza.
Ciekawa jest relacja współbrzmień dźwięków z matematyczną proporcją. Pitagoras jako bodaj pierwszy matematyk, dostrzegł pokrewieństwo pomiędzy strukturą wszechświata a ciągiem, czy też układem dźwięków. Używając zbudowanego przez siebie jednostrunowego instrumentu – monochordu, był w stanie dźwiękowo wyrazić matematyczny podział. Przez bardzo prosty zabieg: umieszczenie ruchomego mostka dokładnie na środku naciągniętej struny uzyskał matematycznie jej podział na dwa, czy też proporcję 2:1, a muzycznie – dźwięk o oktawę wyższy od dźwięku podstawowego, wydawanego przez pustą, drgającą swobodnie strunę. Proporcja 3:2 utworzyła z kolei następny interwał (odległość pomiędzy dźwiękami): kwintę, kolejna - 4:3 – kwartę, a 9:8 – cały ton. W systemie pojęć Pitagorasa oraz stworzonej przez niego szkoły matematyczno-filozoficznej, zwanej Związkiem Pitagorejskim, istnieją trzy kategorie muzyki: musica instrumentalis, grana na instrumentach, musica humana, stanowiąca rozbrzmiewający stale muzyczny dialog pomiędzy ciałem a duchem człowieka i musica mundana, będąca muzyką sfer niebieskich, komponowaną przez krążące po nieboskłonie ciała niebieskie.
Wzmianka o Pitagorasie jest istotna, ponieważ technika Muzykoterapii Dogłębnej Komórkowej, inaczej „technika kamertonowa”, którą pracuję, opiera się na dźwiękowej skali pitagorejskiej, a nie na współczesnym stroju orkiestrowym, z A=440 Hz jako przyjętą częstotliwością strojową. Właśnie z tych częstotliwości, rozmijających się wyraźnie ze współczesnym strojem, korzystał Pitagoras w swej praktyce uzdrowicielskiej – był bowiem nie tylko matematykiem i myślicielem, ale także lekarzem.
Wiele stuleci później, na pitagorejskiej złotej proporcji średniowieczny włoski matematyk Leonardo Fibonacci oparł swój ciąg liczb (znacie to? 1,1,2,3,5,8,13 itd. – jest to tzw. ciąg rekurencyjny, w którym suma dwóch kolejnych liczb daje następną). Fascynujące jest to, że przy pomocy tego ciągu można opisać wiele aspektów obecnych w przyrodzie: spiralne ułożenie nasion słonecznika, układ pędów rozwijających się na łodygach roślin, krzywiznę muszli ślimaka, kształt helisy DNA. Szczególny okres zainteresowania układami i proporcjami liczbowymi, a złotą proporcją w szczególności, przypada właśnie na średniowiecze, choć pojawia się stale także w następnych epokach – w malarstwie Sandro Botticellego i Leonarda da Vinci, traktatach XVI-wiecznego astronoma i astrologa Johannesa Keplera. W XX wieku, wraz ze skonstruowaniem radioteleskopów, rozwojem spektroskopii fotoakustycznej, fizyki kwantowej, czy wreszcie w efekcie badań pola punktu zerowego, pojęcie „brzmienia sfer” nabrało nowego znaczenia, a co więcej – dało się ująć we wzory matematyczne. Inspiracje tematem „wzoru na wszystko” przeniknęły rzecz jasna także do sztuki – warto w tym miejscu wspomnieć chociażby muzyczne polonicum, oparte na ciągu Fibonacciego - Trio Klarnetowe Krzysztofa Mayera, polskiego współczesnego kompozytora oraz „” – intrygujący i piękny plastycznie film Darrena Aronofsky’ego.
W Muzykoterapii Dogłębnej Komórkowej, opracowanej i zaszczepionej na polskim gruncie przez moją nauczycielkę, dr Barbarę Romanowską, korzysta się zarówno z kamertonów ujętych w zestawy, skompletowanych pod kątem konkretnych technik (m.in. techniki kwinty czystej, oczyszczająco-regulującej, interwałowej, biorezonansu, biopierwiastków i innych) lub pojedynczych - przeznaczonych do korzystania z wybranych częstotliwości, używanych bądź w technice akupresury wibracyjnej, bądź do pracy na punktach akupunkturowych, zgodnie z ich rozmieszczeniem, funkcjonującym w Tradycyjnej Medycynie Chińskiej, czy też do oddziaływania dźwiękiem na poszczególne narządy.
Krótko zatem mówiąc, pracując metodą Muzykoterapii Dogłębnej Komórkowej, dokonuję wyboru konkretnej techniki oddziaływania dźwiękiem oraz dobieram zestaw kamertonów zgodny z potrzebami danej osoby, na podstawie diagnozy TCM oraz uważnie słuchając sygnałów płynących z jej ciała przed i w trakcie zabiegu.
Metoda Muzykoterapii Dogłębnej Komórkowej zawiera w sobie elementy Tradycyjnej Medycyny Chińskiej – obejmuje znajomość stosowanych w niej technik diagnozowania zaburzeń w ciele, mapę punktów akupunkturowych i stref refleksologicznych, dietetykę chińską, elementy qi gong oraz rzecz jasna równolegle także niezbędną wiedzę z zakresu „zachodniej” anatomii i fizjologii.
Wspominając po raz kolejny o Tradycyjnej Medycynie Chińskiej, muszę (bez zagłębiania się teorię) powołać się na Żółtego Cesarza, ponieważ w tym systemie medycznym był on kimś na podobieństwo bliższych nam kulturowo Hipokratesa czy Galena – podobnie jak oni dokonał syntezy i kodyfikacji funkcjonującej wcześniej przez wiele stuleci praktyki medycznej. Przypisywany mu traktat Huang Di Nei Jing (Traktat Żółtego Cesarza) został spisany ok. 2000 lat temu, w postaci dwóch tomów. Każdy z nich składa się z 81 rozdziałów, napisanych w formie dialogu pomiędzy Cesarzem a jego sześcioma ministrami. Znalazły się w nim wszelkie pojęcia, związane z typami energii witalnej qi, krążącej w ciele, teorią pięciu elementów, fizjologią narządów Zang Fu, wreszcie podstawy chińskiej farmakopei oraz mapy akupunkturowe, poszerzone przez następnych wybitnych lekarzy chińskich i zaopatrzone w szczegółowe omówienie działania poszczególnych punktów na poziomie ciała i ducha w konkretnych stanach rozstrojenia równowagi organizmu, opisywanych jako „syndromy”. Traktat zawiera poza tym nieprzebrane bogactwo innych informacji, podanych w postaci twierdzeń, bądź ujętych w filozoficzną i poetycką formę i skłaniających do głębokiego zastanowienia nad każdym wprowadzanym przez traktat pojęciem.
Każdy, kto zetknął się z Tradycyjną Medycyną Chińską, jest zafascynowany logiką i pięknem konstrukcji tego systemu, a także tym, że poruszając się w jego zakresie pojęć, zaczyna się odczuwać, że jako człowiek nie jesteśmy bytem wyciągniętym poza nawias, ale częścią tego, co nas otacza. Zdumiewające jest dostrzeganie, że - czy tego chcemy, czy nie - funkcjonujemy zgodnie z rytmem pór roku, że nasze życie cechuje pewna cykliczność, że jako jednostki wykazujemy określone cechy typowe dla konkretnego spośród pięciu elementów. Zrozumienie tych prawd wprowadza wielką zmianę w życiu: każdy odbiera ją po swojemu, ale myślę, że wspólne jest poczucie bycia bardziej „na miejscu”, głębsze zrozumienie samego siebie, stanów fizycznych i psychicznych zarówno własnych, jak i innych , a w ślad za tym - lepsze traktowanie siebie i otaczających nas ludzi.
Ważnym elementem TCM jest dietetyka, stanowiąca jeden z czterech filarów Tradycyjnej Medycyny Chińskiej, obok akupunktury, ziołolecznictwa i praktykowania Qi Gong (Chi Kung) czy Taiji (Tai Chi).
Większość naszych problemów zdrowotnych wynika z niewłaściwego odżywiania i błędnych przekonań na temat tego, co jest zdrowe, w które brniemy z uporem całymi latami, ignorując sygnały płynące z ciała, umysłu i ducha. Przywrócenie równowagi nie może nastąpić, o ile nie zaczniemy prawidłowo się odżywiać, ponieważ jedzenie byle czego, przeplatane głodzeniem się, zniweczy każde działanie naprawcze - dlatego w pracy sporo uwagi poświęcam kwestiom odżywiania.
Żółty Cesarz powiada, że gdy ktoś obwieszcza, iż zna medycynę (mając na myśli Tradycyjną Medycynę Chińską), jest to równie zuchwałe, jakby twierdził, że poznał cały ocean. Przystępując do nauki TCM zaczynałam od brodzenia przy brzegu, teraz zapuszczam się coraz dalej, na głębsze i szersze wody. Myślę także z przyjemnością o kolejnych latach studiowania i poznawania nowych obszarów tej wiedzy. Nie wszyscy rzecz muszą chcieć żeglować – ale na pewno warto przynajmniej wykąpać się w tym oceanie, do czego serdecznie zachęcam i zapraszam!